’Pracuję w sercu Warszawskiego 'Mordoru’ czyli dzielnicy biurowej na Mokotowie. Jest tu cały las anten płatowych oraz średniej wielkości wojsko różnych komórek, routerów, nadajników, wi-fi, bluetooth i wszelkich możliwych rodzajów fal elektromagnetycznych.
Będąc wyczulonym na energetykę w ogóle dość ciężko znosiłem to umieszczanie się w mikrofalówce. Już po godzinie 15j zaczynały mi rozgrzewać się, pulsować i boleć, nieraz potwornie, głowa i kark, suszyło w ustach, ciało słabło, myśli spowalniały i nabierały niskowibracyjnego zabarwienia. Bliżej 18j byłem już nieraz tak wykończony, że resztę wieczoru musiałem spędzać przeważnie na wypoczynku i rehabilitacji. I tak dzień w dzień do końca tygodnia, kiedy ładowałem poza miastem akumulatory na kolejny tydzień. Nie bardzo pomagał orgonit, ani zdejmowanie szumu elektromagnetycznego za pomocą biorezonansu.
Pewnego pracowitego tygodnia zrozumiałem, że chcę podładować się bardziej, i wyskoczyłem w sobotę nad ranem z jedenastoletnim synem w Sudety. Zastanawiając się nad noclegiem przypomniałem sobie o Kryształowej Górze i Ryszardzie, gdzie już miałem przyjemność być poprzednio. Nagle poczułem też, że bardzo chcę odwiedzić to miejsce jeszcze raz. Szczęśliwie się składało, że była akurat możliwość noclegu tamtej soboty. Więc po niezapomnianej sobotniej wyprawie na Śnieżkę zjechaliśmy wieczorkiem na nocleg do królestwa kryształów. Powitały nas jedne z najbardziej mądrych i ułożonych piesków, jakie zdarzyło mi się widzieć w życiu. Zmęczeni poszliśmy od razu spać.
W nocy nie spałem za dobrze. Rano dopiero po sesji jogi poczułem się lepiej. W tym samym momencie pojawił się gospodarz. Zaproponował nam wody oraz kąpiel w górnym i dolnym basenach, które powoli napełniły ciało żywotnością. Pytał też, co czuję. No i czułem pewną subtelną wibrację. Mówił również o świadomości tej góry i zachęcał do odwiedzenia osobliwego miejsca na wzgórzu – o szczególnie wysokich wibracjach. Poszedłem więc.
Zbiegiem okoliczności był tamtego dnia na Kryształowej Górze również radiesteta, który odkrył źródło wody. Jak wszedłem, sprawdzał wahadełkiem poziom w skali Bovisa. Wahadełko latało tak, że niemal chciało urwać ze sznurka. Po chwili powiedział: „Dwa dziewięćset”. Coś mi tu nie grało. Już sto tysięcy w skali Bovisa to bardzo mocne miejsce, a tu tak mało.. Się okazało dwa miliony dziewięćset tysięcy!
Było bardzo ciepło; położyłem się na porośniętej mchem skale. Coś jakby kazało mi zostać tu dłużej. Bardzo subtelnie, aczkolwiek zauważalnie, zaczynał zmieniać się mój stan, powoli napływały odczucia, myśli, wnioski, rozwiązania. Między innymi napłynęła mocna przekonująca myśl, a raczej wiedza, że należy zabrać stąd cztery kawałki kwarcu i ułożyć po kątach mojego biura na 'Mordorze’, i że to pomoże. Tak też poczyniłem po około godzinnej sesji na wzgórzu. Schodząc zabrałem cztery średniej wielkości kamienie, które mnie przywołały oraz mniejszy piąty, który jak by wlał się w moją dłoń. Opowiedziałem o wszystkim Ryszardowi i poprosiłem go o te pięć kamieni, no co on ku mojej radości bez wahania przystał. Tego samego wieczoru byliśmy już z powrotem w Warszawie wchodząc jeszcze po drodze na piękną Ślężę.
W poniedziałek kamienie już zajęły swoje miejsce po kątach mojego biura. Cała przestrzeń zrobiła się jakby lekka. O dziwo czułem się normalnie do końca dnia. Dalej odczuwałem presję pola elektromagnetycznego, ale tym razem była ona już do przezwyciężenia.
Minął miesiąc, i mogę śmiało powiedzieć, że efekt jest trwały. Jestem niezmiernie wdzięczny Kryształowej Górze i Ryszardowi za rozwiązanie tego niebagatelnego problemu.
Iwan